piątek, 30 października 2015

Najważniejsza rola w moim życiu

Korzystając z okazji, że jestem chora i zostałam chwilowo odciążona od maminych obowiązków, mogę coś tutaj napisać. Prawda jest taka, że godzenie roli matki z rolą blogerki (bo przecież to nie jest chyba tytuł zarezerwowany tylko dla sławnych blogerek?) jest cholernie trudnym zadaniem. Oczywiście, że nie ma rzeczy niemożliwych, jednak cenię sobie również odpoczynek i po całodniowym maratonie z dzieckiem, zwyczajnie mam ochotę posiedzieć przed tv i się polenić. Czasem też złapię za książkę, bo to jedna z lepszych form relaksu. Dlatego też moja aktywność na blogu wygląda tak, a nie inaczej. Nie będę oszukiwać ani Was ani siebie, że to się zmieni. Najprawdopodobniej będzie to wyglądać tak samo, a jak Laurka zacznie biegać i jeszcze mniej spać w dzień to może nawet się pogorszyć. Nie no.. nie będę tutaj snuć czarnych scenariuszy, postaram się jednak trzymać poziom. Lubię czasem coś napisać nawet jeśli to się zdarza tylko raz na miesiąc.

Chciałam dzisiaj napisać do Was o najważniejszej roli w moim życiu, czyli roli matki. 
Zaczynając od początku, Laurka była dla nas zaskoczeniem. Nie jakimś ogromnym, bo planowaliśmy mieć dzieci, ale jednak, chyba zawsze jakieś tam zaskoczenie występuje. Od czasu, kiedy dowiedziałam się o jej istnieniu moja miłość z każdym dniem rosła. Uwielbiałam być w ciąży, głaskać brzuszek, rozmawiać do mojej córeczki, mobilizować ją do ruchów, bo każdy kopniak był wspaniałym uczuciem. Nie mogłam się doczekać kiedy moje upragnione dziecko przyjdzie na świat. Nie myślałam za dużo o porodzie, że będzie boleć, nie wiedziałam tak naprawdę co mnie czeka. Nie myślałam też o tym co będzie po porodzie, czy sobie w domu poradzę, czy będę się wysypiać. Dużo osób straszyło mnie, że będę chodzącym zombie, przynajmniej na początku. Nie obchodziło mnie to, chciałam, żeby Laura była już na świecie. 

Mimo, że okres ciąży był najlepszym urlopem i wypoczynkiem w moim życiu to początki macierzyństwa, wpisując w nie zmęczenie, są najpiękniejszym okresem w moim życiu. Mogę podziwiać uśmiech mojej kruszynki, zawrotny proces rozwoju. Mogę cieszyć się tym, że już nigdy nie zostanę sama na świecie. Czuję, że będziemy najlepszymi przyjaciółkami, mam taką nadzieję. Będę się starać jak najlepiej wywiązywać z roli matki, tak aby Laurka miała do mnie pełne zaufanie. 

Wielka odpowiedzialność za małego człowieka, to jest coś co na mnie teraz "ciąży". Uwielbiam tą myśl. Cieszę się, że jestem komuś tak bardzo potrzebna i nie przeraża mnie to. Jestem odpowiedzialna za to jak Laura zareaguje na jedzenie, bo to ja wybieram i decyduje co ma jeść. Za to jak długo będzie wierzyć w Świętego Mikołaja i czy w ogóle będę jej wciskać ten kit (no ba! oczywiście, że będę!). Do jakiej szkoły pójdzie. Jestem odpowiedzialna za to czy będzie potrafiła o siebie zadbać w przyszłości i czy nie będzie leniuszkiem. Czy będzie kochała książki, wyjścia na świeże powietrze, twórcze zabawy, czy też będzie ślęczała całe dnie przed komputerem i od 5 roku życia biegała do przedszkola ze smartfonem. 

Od nas rodziców bardzo wiele zależy, powyższe punkty jak i wiele innych, które można byłoby wymieniać bez końca, składają się na sposób wychowania. Tak naprawdę to od nas w dużej mierze zależy na jakiego człowieka nasze dziecko wyrośnie.


Polska złota jesień. Gdynia 10.2015

PS. Dziękuje dziewczynom z blogów:
http://bellazpociagu.blogspot.ie
http://sercamamdwa.blogspot.com
za nominację do zabawy Liebster Blog Award, ale niestety chwilowo ledwo starcza mi czasu na napisanie zwykłego posta, więc jak znajdę go więcej, to odpowiem na Wasze pytania :) 

środa, 21 października 2015

Gadżety niemowlaka: My Whisbear

Prawda jest taka, że gdyby nie Instagram nie dowiedziałabym się o Misiu Szumisiu, gdyby nie Miś Szumiś nie wiem jak wyglądałoby u nas usypianie dziecka. 
Na Instagramie praktycznie codziennie społeczność "instamatek" ujawnia jakieś nowe gadżety niemowlęce, jest tego pełno. Gdybym chciała mieć wszystko, nie miałabym chyba co jeść.. Jednak faktem jest, że niektóre pomysły są bardzo fajne, dlatego i ja kilka z tych rzeczy nabyłam.

Miś Szumiś jest obecnie już popularnym gadżetem. Po tym jak go poznałam, to "wystąpił" w Dzień Dobry TVN. Podejrzewam, że znacie go i Wy. Na wypadek gdyby nie, to przybliżę jego sylwetkę. 
Każdemu kojarzy się z czymś innym, jeśli jednak nazywają go miś to chyba jest po prostu misiem? Dla mnie wygląda jak piesek, a dla niektórych, z powodu swoich kończyn, może przypominać ośmiornicę. Każda łapka jest inna, jedną z nich kupując, można sobie wybrać. U nas wybór padł na arbuzową. Z tyłu ma włożony mechanizm, na baterie. Po włączeniu go zaczyna szumieć przez kilkadziesiąt minut, po czym sam się wyłącza. Można ustawić natężenie szumu, jest kilka stopni. Pomysłodawczynie wybierały z ponad dwudziestu różnych szumów i wybrały taki, który jest najbardziej zbliżony do szumów słyszanych przez dziecko w życiu płodowym. 

Jak działa?
Musiały trafić z tym szumem, bo działa cuda. My Szumisia dostałyśmy jak Laurka skończyła 3 tygodnie. Na początku, to normalnie magia, Szumiś został włączony, Laura momentalnie zasypiała. Później, podczas kolek, nie działał już tak dobrze (w tym przypadku niewiele działa, młode mamy coś o tym wiedzą), jednak zawsze się przydawał, kiedy nawet na rękach nie mogła usnąć. Te czasy wydają mi się takie odległe, a to było tak niedawno. Pamiętam jak trzymałam malutką na rękach, skakałam na piłce i trzymałam jej Szumisia niedaleko ucha i jakoś się tam zawsze udawało. Laurka i Szumiś do dzisiaj są nierozłącznymi kumplami. Zabieraliśmy go zawsze na spacery. Codziennie na noc włączam jej Szumisia, daję smoka (w końcu się trochę do niego przekonała!) i sama ładnie zasypia. Ciekawa jestem jak długo jeszcze będziemy z niego korzystać, ale na razie nie mamy zamiaru się z nim rozstawać. 




niedziela, 4 października 2015

Mojej córki ważny dzień

Tytułem wstępu: Nie wiem jak to się stało, ale ostatnio kompletnie nie mam weny do pisania.. Może to przez brak czasu, a nie chcę w pośpiechu pisać byle czego, na odwal. 

Do rzeczy: 26 września 2015 roku, moja córeczka miała swój pierwszy ważny dzień, Chrzest Święty. Akurat fajnie się złożyło, że tego dnia skończyła 4 miesiące. Co oznaczało mini sesję domową jaką urządzamy jej co miesiąc, 26. dnia każdego miesiąca (efekty będziecie mogli poznać jak Laura skończy roczek, jeśli ten blog jeszcze dociągnie do tego czasu, a mam nadzieję, że tak będzie). Wybieranie stroju, rzecz jasna, miałam już z głowy :) Moje dziecko wyglądało przepięknie. W ogóle dzieci w bieli wyglądają niesamowicie, odświętnie. No dobra, moje dziecko we wszystkim wygląda przepięknie. Ale to wiadomo, każda matka wariatka tak gada, bo ma fizia na punkcie swojego maluszka. 

Dzień mieliśmy pogodny, Laurka rano trochę marudziła, więc stresik mi się włączył i zastanawiałam się jak to będzie w kościele. Ale na szczęście ja mam złote dziecko, była bardzo grzeczna, a całą mszę nie spała. Podczas polewania głowy wodą święconą jako jedyna nie zapłakała, nie marudziła, nie wierciła się. To było dla mnie najpiękniejsze przeżycie podczas całej tej uroczystości, bo w tym momencie była nad wyraz spokojna i patrzyła mi głęboko w oczy, jakby szukała potwierdzenia czy jest bezpieczna i brak płaczu dla mnie oznaczał, że znalazła to potwierdzenie w moim spojrzeniu. 
Po mszy odbył się obiad w restauracji, Laurka została zasypana prezentami. Towarzyszyła nam cała najbliższa rodzina. 

Żeby nie skrzywdzić żadnej babci Laurka otrzymała drugie imię po mamusi, więc moja córka oficjalnie nazywa się Laura Anna. Pękam z dumy.