piątek, 31 lipca 2015

Pierwszy spacer

Co tu zabrać? Jak się do tego zabrać? Jak ubrać dziecko, nie będzie jej zimno, a może za ciepło? Czy to na pewno odpowiedni moment, godzina, data na pierwszy spacer?!
W związku z pierwszym spacerem, jak i wszystkimi pierwszymi wydarzeniami w życiu naszym i naszego dziecka, kotłuje się w naszej głowie mnóstwo pytań i wątpliwości. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Zastanawiałam się czy aby wszystko robię dobrze, nie mam przecież doświadczenia. Chyba zawsze w takich przypadkach intuicja podpowiada nam jak postępować. To jest naturalne, że mimo wcześniejszych wątpliwości, wiemy jednak dokładnie jak ubrać swoje dziecko, jak się nim zająć, żeby zaspokoić jego najważniejsze potrzeby. 
Uważam, że córcia przyszła na świat w odpowiednim momencie, czyt. w odpowiedniej porze roku. Laura urodziła się z końcem maja, więc pogoda nam dopisywała. Nie trzeba było ubierać jej w grube ciuchy, kombinezony, czapki, szaliki i tego typu historie. 
Wcześniej dużo naczytałam się i nasłuchałam jak te pierwsze wyjścia powinny wyglądać. Najpierw werandowanie, potem wyjście na chwilę, potem na trochę dłużej i tak dalej.. Moje wątpliwości wiązały się również z tym, że my Laurkę rzuciliśmy na głęboką wodę, od razu nasz spacer trwał ponad godzinę. 
To były moje urodziny, piękny, słoneczny i upalny dzień. (Swoją drogą strasznie to skomplikowane, trzeba uważać, żeby nie ubrać dziecka zbyt lekko, żeby nie zmarzło, ale też żeby się nie przegrzało. Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze...). Tego dnia był taki upał, że dziecko było ubrane bardzo lekko i to był dobry wybór. Na szczęście spacerek bardzo jej się spodobał, przespała cały i była grzeczniutka.
Poniższe zdjęcie jest z jednych z naszych spacerów. Chodzimy na spacer codziennie, w każdą pogodę. 



wtorek, 28 lipca 2015

Ten najpiękniejszy dzień w życiu

... przez całą noc miałam regularne, niezbyt bolesne skurcze. Co 20, 15, 10, 5 min. Całą noc nie spałam, byłam przekonana, że rano będziemy musieli zbierać się do szpitala. Jak już byłam praktycznie gotowa, ok. godz 6:00 skurcze zaczęły być coraz rzadsze. I tak przeczekałam kolejny cały dzień w domu ze skurczami, które były nieregularne. Na ten dzień mieliśmy bilety na kabaret Hrabi (uwielbiam ich!). Skoro jeszcze nie wiedziałam w którą stronę potoczy się moja akcja porodowa, wybraliśmy się na to przedstawienie. Jadąc samochodem już trochę zginałam się z bólu, ale jak powszechnie wiadomo, pierwszy poród może ciągnąć się godzinami, więc nie rezygnowałam z naszego wspólnego wieczoru. Mieliśmy super miejscówki, w pierwszym rzędzie. Wpuścili nas na salę godzinę przed występem. Przez tą godzinę siedzieliśmy na naszych miejscach, a ja czułam już coraz silniejsze i częstsze bóle. W momencie gdy sala się zapełniła dodatkowo zrobiło się duszno, nie wytrzymałam, podjęłam decyzję o wyjściu na zewnątrz. Jednak na tyłach klubu, znaleźliśmy wolną sofę, z której mąż mógł oglądać spektakl, a ja mogłam się zrelaksować i skupić na oddychaniu. Nie było sensu jechać do szpitala na złamanie karku. Spokojnie wróciliśmy sobie do domu, posiedzieliśmy jeszcze 2 godziny i wyruszyliśmy.
Cały czas nie byłam pewna, czy mnie przyjmą. Skurcze chociaż regularne, były całkiem znośne. Jednak na miejscu okazało się, że to jest to, rodzę. Zostałam zaprowadzona na salę porodową, podłączona pod KTG. Całą noc przeleżałam tak do godz 7:00, ze słabymi, regularnymi skurczami,. Rano lekarz podjął decyzję o podaniu mi oksytocyny i nie omieszkał nastraszyć, że jeśli nic się nie ruszy to wyląduje na patologii, bo jeszcze mam trochę czasu do terminu. Matko, chyba bym nie przetrwała, jakbym z porodówki z brzuchem jeszcze wyjechała na patologię.. Na szczęście skończyło się szczęśliwym rozwiązaniem. O godzinie 13:50 przyszła na świat Laurka, w Dzień Matki. Najpiękniejszy prezent jaki matka mogłaby sobie wymarzyć.
Jak wspominam poród? Teraz, z biegiem czasu, bardzo dobrze. Nie trwał jakoś bardzo długo jak na pierworódkę, bo 13 godzin. Czas na porodówce zresztą płynie jak oszalały, w ogóle nie zwraca się na niego uwagi. Czy będę chciała rodzić ponownie? Być może, nie wykluczam tego. Zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci, chociaż wiem, że przed drugim porodem będę się stresować, bo już wiem jak to jest ;) Jednak tyle kobiet rodzi i rodzić będzie i dają radę. I ja też dałam radę i jestem z siebie dumna! :) Teraz minęły już 2 miesiące od narodzin mojej córeczki, ja się pytam kiedy? Czas przy dziecku pędzi, nie obejrzę się a moje dziecko będzie biegać i gadać. Nawiasem mówiąc nie mogę się tego doczekać.



sobota, 25 lipca 2015

9 miesięcy błogiego lenistwa

Zacznijmy więc od początku..
Pewnego październikowego poranka strasznie mnie zemdliło, a że czasem miałam różne problemy trawienne to nie przejęłam się tym bardzo. Mdliło mnie tak strasznie od rana do południa, że nie mogłam się ruszać i absolutnie nic zjeść. Drugi dzień wyglądał tak samo. Trzeciego dnia, jak już schemat się powtórzył, postanowiłam udać się do apteki po test ciążowy. Nie chciało mi się za bardzo wierzyć, że jestem w ciąży, nie jeden test wcześniej robiłam i nic. Ale musiałam się upewnić.
Sikam sobie, spokojnie odczekuje 5 minut, będąc pewną, że po raz kolejny zobaczę jedną kreskę. Odwracam test i moim oczom ukazują się magiczne dwie kreski... Krew w żyłach zaczęła jakby szybciej krążyć, ciśnienie raptownie mi podskoczyło, serce zaczęło walić jak oszalałe. No cóż, trzeba chwilę ochłonąć, zejść na dół i przekazać radosną nowinę. Szanowny małżonek nie chciał mi uwierzyć, ale na dowód moich racji pokazałam mu test. Tak dowiedzieliśmy się, że pod moim serduszkiem kiełkuje fasolka na piękną i zdrową dziewczynkę.

Całą ciąże przeszłam spokojnie, bez żadnych komplikacji. Do końca czułam się świetnie, byłam na chodzie. Mimo to dużo odpoczywałam, bo miałam na to ochotę i próbowałam wykorzystać ten spokojny czas, bo wiedziałam, że początki macierzyństwa do łatwych nie należą. Miałam rację, ale i tak nie zamieniłabym tych chwil na nic innego. Tak w ogóle strasznie szybko minęła mi ta ciąża, pamiętam to wszystko jakby działo się w przyspieszonym tempie, coś niesamowitego.
Tymczasem na spokojnie kompletowaliśmy wyprawkę, odwiedziliśmy rodziców w Anglii i czekaliśmy na ten najważniejszy w życiu dzień.

Aż tu nagle dnia 24 maja zaczęłam czuć jakieś dziwne regularne twardnienie brzucha...


piątek, 24 lipca 2015

Od czego by tu zacząć? Hmm... to może od początku.

Zawsze najtrudniej jest zacząć.. Więc tak siedzę i myślę nad pierwszym zdaniem. No.. i w końcu coś wydukałam :) O czym będzie mój blog (zastanawiacie się)? Pewnie nie.. ale i tak Wam powiem. Od dwóch miesięcy mam zaszczyt doświadczać uroków macierzyństwa. Moja córeczka urodziła się w Dzień Matki, czyż nie piękną datę sobie wybrała? Dlatego też mając chwilę czasu pomiędzy karmieniem, pieluchami i usypianiem, postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami. 
Jakiś czas temu prowadziłam bloga i teraz z biegiem czasu uważam, że to było bardzo fajne zajęcie. Lubię czytać, pisać i poznawać ludzi w podobnej sytuacji życiowej, z którymi mogę dzielić się i wymieniać informacjami. Właśnie z tego powodu uwielbiam też popularną aplikację jaką jest instagram, tam jest pełno fajnych, młodych mam. Dodatkowo kocham cykać fotki, a teraz od kiedy jestem mamą, to zajęcie nabrało dodatkowego sensu. Chciałabym zatrzymać na tych fotografiach każdy moment życia mojego cudownego dziecka. Żeby miała co wspominać, żeby mogła zobaczyć jak jej życie wyglądało za czasów, których kompletnie nie pamięta. Swoją drogą wracając do instagrama, długo zastanawiałam się czy w ogóle upubliczniać jej zdjęcia, czy też na facebook'u. Czy narażać jej prywatność, ale po prostu nie mogę się czasem powstrzymać żeby pokazać światu jaka ona jest piękna. Chcę się nią chwalić, bo mam kim, jest moim największym szczęściem. Jestem zakochana po same uszy. 
Pewnie jeszcze okaże się z czasem w którą stronę ten blog pójdzie. Będę dzielić się z Wami moim życiem, a moim życiem jest moja rodzina i przede wszystkim moja Laura, Summa summarum, ten blog będzie chyba przede wszystkim, blogiem typowo parentingowym. Stawiam pierwsze kroki w roli matki, ale już mi się ogromnie podoba i chcę się dzielić moim szczęściem.