środa, 30 grudnia 2015

Pierwszy (od)lot

Długo nas nie było, bo chcieliśmy spędzić w 100 procentach rodzinne święta. Nie korzystałam w ogóle z komputera.
Gdzie byliśmy jak nas nie było?
Na święta polecieliśmy do moich rodziców do Anglii. Było pięknie, magicznie i inaczej. Rzadko spędzam święta z rodzicami, raz na kilka lat. W tym roku jednak święta były niezwykłe za sprawą jednej małej osóbki, mojej córeczki. 

W tym poście chciałam podzielić się z Wami wrażeniami z pierwszej podróży mojego dziecka samolotem. 
Generalnie podróż do moich rodziców nigdy nie należała do najłatwiejszych. Najpierw z Gdyni musimy dostać się do Gdańska na lotnisko (30 min samochodem). Jesteśmy na miejscu 2 godziny przed odlotem. Następnie odprawa, przejście przez bramki, rozbieranie się, wyciąganie sprzętów z ciężkich toreb, ubieranie się. W końcu udajemy się na górę, żeby odczekać jeszcze godzinę lub półtorej na samolot. Przed wejściem do samolotu znowu wyciągamy dowody i karty pokładowe. Przepuszczają nas dalej, żeby na schodach czekać kolejne 10 - 15 minut już na stojąco, aż otworzą nam drzwi i pozwolą udać się do samolotu. Podróż samolotem trwa mniej więcej 2 godziny. Po wylądowaniu idziemy z dowodami do celników, którzy nas znowu sprawdzają, a dalej już odbieramy bagaże z taśmy. Następnie udajemy się na parking do samochodu, gdzie jeszcze czekają nas 2 godziny jazdy. Aż w końcu jesteśmy na miejscu.

Jak jeździliśmy sami to byliśmy umęczeni, dlatego przed podróżą z dzieckiem byłam trochę przerażona. Jednak moja córcia świetnie dała sobie radę, Gorzej znosi podróż samochodem, bo jest przypięta do fotelika i w zasadzie nie może się ruszać, dlatego jak nie chce jej się spać to drze się jakby ktoś ją ze skóry obdzierał, a wiadomo, że wyjąć nie można. Niestety w takich wypadkach nic na nią nie działa. 
W samolocie była spokojna, cieszyła się i bawiła, nie chciała spać i na szczęście nie marudziła. Cieszę się, że to tylko 2 godziny, nie wiem jakby się zachowywała podczas dłuższej podróży. Przed tą dwugodzinną jazdą samochodem starałam się ją tak przetrzymać żeby w aucie padła na długo i udało mi się to. W przeciwnym razie nie wiem jakbyśmy z nią wytrzymali dwie godziny. 

Wchodząc do samolotu rodzic otrzymuje dodatkowy pas bezpieczeństwa dla dziecka i kamizelkę ratunkową. Zapinając swój pas wkładamy do niego pas dziecka, który następnie zapina się mu jak własny. Nie była jakoś super stabilna w tym pasie, ale dzięki temu przynajmniej mogła się ruszać i nie odczuła tego tak, że jest przypięta. Gdyby było inaczej, mogłaby gorzej to znieść. 
Pani doktor przed wyjazdem doradziła, żeby Laura piła lub trzymała smoczek w buzi, ewentualnie palec, podczas startu i lądowania. Żeby miała trochę otwartą buźkę. Laurka wody nie lubi, już nie wiem jak mam ją do niej przekonywać. Dodałam do wody trochę jej deserku i chętnie piła. 
Podczas powrotnego lotu malutka zrobiła mi podczas startu niespodziankę do pieluszki. Zmusiła mnie tym samym do przetestowania przewijaka w miniaturowej kabinie toaletowej. Zajęło mi to dwa razy więcej czasu niż zazwyczaj, ale udało się. Przewijak tam jest twardy i śliski, więc jedną ręką trzeba trzymać dziecko, żeby nie spadło. Laura się tam w ogóle ledwo zmieściła, więc chyba miałabym problem z przebraniem dwulatka, który byłby na pewno jeszcze bardziej ruchliwy. Jeśli więc nie musicie przewijać dziecka na gwałt to nie polecam kabin w samolocie. Ale jak jest "2" no to trudno pozwolić dziecku tak podróżować. 

Podsumowując podróż i przede wszystkim pobyt na wyspach brytyjskich wspominam bardzo dobrze. Chciałabym to powtórzyć jak najszybciej, ale jak będzie, tego jeszcze nie wiem. 

Jest na pewno sporo szczegółów, które pominęłam, a post i tak wydaję mi się już długi. W razie pytań, zainteresowanych odsyłam do komentowania. 

Tatuś stwierdził, że byłam bardzo zdziwiona tym lotem 



Pozdrawiamy i życzymy Szczęśliwego Nowego Roku Wam wszystkim, w razie jakbyśmy się nie spisali :*

środa, 9 grudnia 2015

Książka "Kevin sam w domu" - recenzja

Dzisiaj będzie kilka słów na temat książki, która została napisana na podstawie kultowego filmu świątecznego pt. "Kevin sam w domu". Książka została stworzona z myślą o dzieciach, ale wiem, że dużo dorosłych się nią zachwyca w nie mniejszym stopniu. Ja sama nie mogłam się doczekać, aż zacznę czytać ją córce, chociaż dla półrocznej Laury jeszcze nie ma znaczenia czy czytam jej powieść czy spis z książki telefonicznej. Wiem jednak, że jak podrośnie, będzie cieszyć się, że i u niej takiej pozycji nie zabrakło na półce.

Wiem, że recenzja powinna rozpoczynać się od krótkiego opisu historii. Jednak czy jest taka potrzeba? Myślę, że od czasu kiedy film powstał, czyli przez całe 25 lat, obejrzeliście go już jakieś 75 razy. Dużo osób narzeka, co roku mówiąc: Co?! Znowu Kevin? Już nie mają czego puszczać?
Po czym idą do kuchni, robią popcorn i herbatę, tudzież kakao i rodzinnie zasiadają na kanapie, aby oczekiwać jakie to Kevin pułapki wymyśli. Tak jakbyśmy nie znali całego scenariusza na pamięć i nie powtarzali kultowych tekstów z Kevinem.

Książka o której piszę została stworzona na podstawie scenariusza Johna Hughesa do filmu w reżyserii Chrisa Columbusa, a ilustracje przez Kim Smith.
Jest to 48 stronicowa czytanka, której strony nie są przepełnione tekstem. Na każdej znajdziemy po jednym czy dwóch zdaniach. Co uważam jest dobrym pomysłem, przez wzgląd na małych czytelników. Nie zanudzą się, a poznają całą historię. Tak została zgrabnie przedstawiona, że wszystkie najważniejsze fakty są w niej ujęte. Żaden szczegół nie został zmieniony, więc jest to opowieść jaką znamy, w czystej postaci. Starszemu dziecku można najpierw przeczytać lub dać do przeczytania, potem puścić film.
Jest jeszcze jedna cecha tego produktu, którą zostawiłam na koniec, tylko dlatego, że lubię najlepsze zostawiać sobie zawsze na deser. Jestem wzrokowcem, więc pierwsze co przykuło moją uwagę i przez co zakochałam się w tej książce są ilustracje, naprawdę trafione. Dziecko które nie potrafi czytać, będzie wszystko wiedziało z obrazków. Każda ze stron jest kolorowa, ciągle coś się dzieje, nie zaznamy na nich nudy. Znajduje się tam dużo czerwieni, co kojarzy się ze świętami i od razu robi się jeszcze cieplej na sercu.

Uznałam ten produkt za HIT jeszcze zanim pojawił się na półce mojego dziecka i zdania absolutnie nie zmieniam. Moim zdaniem był to strzał w 10!.






niedziela, 6 grudnia 2015

Pierwsze Mikołajki

Nawet nie myślałam, że będę czuć taką magię tego dnia. Jak rano się obudziłam (mimo strasznego niewyspania), czułam podekscytowanie. Nie mogłam się doczekać, aż przekażę mojemu dziecku, pierwszy prezent od Mikołaja. 
Ma pół roku, nic nie kuma, ale.. miała frajdę z torebek ozdobnych. Dostała kilka książeczek (najlepsze na swędzące dziąsła..) i pluszaki. 
Poczułam, że święta są już bardzo blisko. Niemal czuję zapach świerku i aromat obieranych mandarynek. Te święta będą bardzo wyjątkowe, magiczne, niezapomniane. 
Staram się dokumentować wszystkie pierwsze chwile mojej córki. Robię zdjęcia, prowadzę dziennik papierowy i bloga. Kiedyś będzie miała wspaniałą pamiątkę. 



Za tydzień wyjeżdżamy, ale liczę na to, że uda mi się zamieścić jeszcze dwa posty. Chciałabym podzielić się z Wami oceną książki "Kevin sam w domu" oraz moimi odczuciami związanymi ze zbliżającym się wyjazdem.  

czwartek, 3 grudnia 2015

Dr Brown's Natural Flow

Prezentuję Wam dzisiaj butelkę antykolkową, którą używałyśmy na początku wprowadzania mleka modyfikowanego. Kupiliśmy zestaw 3 butelek tej firmy, jeszcze gdy byłam w ciąży. Chcieliśmy być przygotowani na każdą ewentualność. Przyciągnęła mnie informacja o ich antykolkowych właściwościach. Dobrze wiedziałam, że maluchy często przechodzą przez okres dolegliwości brzuszkowych. Nie znałam tej firmy, nie interesowałam się tym wcześniej. Już po porodzie okazało się, że są to butelki dosyć popularne. 

Jak widać na zdjęciu poniżej butelka ma sporo elementów, ale wcale nie jest skomplikowana. Wszystko łatwo i szybko się mocuje. Smoczek jest miękki, ale nie za miękki - wg mnie taki w sam raz ;)

Butelka posiada system odpowietrzający, który eliminuje pęcherzyki powietrza i zapobiega zasysaniu smoczka. To prawda! Smoczek nie zasysał się, a to duży plus, bo w innych butelkach jest to dosyć męczące.

Właściwości antykolkowe ciężko jest mi ocenić, ponieważ zaczęłyśmy stosować te butelki, gdy Laura skończyła 3,5 miesiąca. W momencie, gdy bóle brzuszka były już za nami. Przy piciu z piersi często było słychać jak malutka połyka powietrze. Podczas picia z butelki nie zdarzało jej się to.

Używałyśmy Dr Brown's 2 miesiące, do czasu aż cierpliwość mi się skończyła. Ma jedną, jak dla mnie wielką wadę. Spod zakrętki wycieka zawartość. Jak córka nie wypiła wszystkiego to po odłożeniu butelki na stół była plama mleka. Czasem ciekło mi po rękach. A Laura pije NUTRAMIGEN! (dla niezorientowanych, Nutramigen to mleko dla alergików, które nie pachnie zbyt ładnie)

Pozbyłam się szybciutko tych używanych, jedna całkiem nowa mi została (jakby był ktoś zainteresowany przetestowaniem, to mam do sprzedania)

HIT czy KIT?
Opisywana butelka, jak każdy produkt, ma swoje plusy i minusy. Jednakże jedyna wada, którą w niej znalazłam, spowodowała, że zrezygnowaliśmy z tego produktu. Przeciążyła szalę. Według mnie kit.





Powyższa opinia jest moją subiektywną opinią. Nie należy się nią sugerować w stu procentach, ponieważ Ty mój drogi czytelniku, możesz mieć zupełnie inne zdanie.