Długo nas nie było, bo chcieliśmy spędzić w 100 procentach rodzinne święta. Nie korzystałam w ogóle z komputera.
Gdzie byliśmy jak nas nie było?
Na święta polecieliśmy do moich rodziców do Anglii. Było pięknie, magicznie i inaczej. Rzadko spędzam święta z rodzicami, raz na kilka lat. W tym roku jednak święta były niezwykłe za sprawą jednej małej osóbki, mojej córeczki.
W tym poście chciałam podzielić się z Wami wrażeniami z pierwszej podróży mojego dziecka samolotem.
Generalnie podróż do moich rodziców nigdy nie należała do najłatwiejszych. Najpierw z Gdyni musimy dostać się do Gdańska na lotnisko (30 min samochodem). Jesteśmy na miejscu 2 godziny przed odlotem. Następnie odprawa, przejście przez bramki, rozbieranie się, wyciąganie sprzętów z ciężkich toreb, ubieranie się. W końcu udajemy się na górę, żeby odczekać jeszcze godzinę lub półtorej na samolot. Przed wejściem do samolotu znowu wyciągamy dowody i karty pokładowe. Przepuszczają nas dalej, żeby na schodach czekać kolejne 10 - 15 minut już na stojąco, aż otworzą nam drzwi i pozwolą udać się do samolotu. Podróż samolotem trwa mniej więcej 2 godziny. Po wylądowaniu idziemy z dowodami do celników, którzy nas znowu sprawdzają, a dalej już odbieramy bagaże z taśmy. Następnie udajemy się na parking do samochodu, gdzie jeszcze czekają nas 2 godziny jazdy. Aż w końcu jesteśmy na miejscu.
Jak jeździliśmy sami to byliśmy umęczeni, dlatego przed podróżą z dzieckiem byłam trochę przerażona. Jednak moja córcia świetnie dała sobie radę, Gorzej znosi podróż samochodem, bo jest przypięta do fotelika i w zasadzie nie może się ruszać, dlatego jak nie chce jej się spać to drze się jakby ktoś ją ze skóry obdzierał, a wiadomo, że wyjąć nie można. Niestety w takich wypadkach nic na nią nie działa.
W samolocie była spokojna, cieszyła się i bawiła, nie chciała spać i na szczęście nie marudziła. Cieszę się, że to tylko 2 godziny, nie wiem jakby się zachowywała podczas dłuższej podróży. Przed tą dwugodzinną jazdą samochodem starałam się ją tak przetrzymać żeby w aucie padła na długo i udało mi się to. W przeciwnym razie nie wiem jakbyśmy z nią wytrzymali dwie godziny.
Wchodząc do samolotu rodzic otrzymuje dodatkowy pas bezpieczeństwa dla dziecka i kamizelkę ratunkową. Zapinając swój pas wkładamy do niego pas dziecka, który następnie zapina się mu jak własny. Nie była jakoś super stabilna w tym pasie, ale dzięki temu przynajmniej mogła się ruszać i nie odczuła tego tak, że jest przypięta. Gdyby było inaczej, mogłaby gorzej to znieść.
Pani doktor przed wyjazdem doradziła, żeby Laura piła lub trzymała smoczek w buzi, ewentualnie palec, podczas startu i lądowania. Żeby miała trochę otwartą buźkę. Laurka wody nie lubi, już nie wiem jak mam ją do niej przekonywać. Dodałam do wody trochę jej deserku i chętnie piła.
Podczas powrotnego lotu malutka zrobiła mi podczas startu niespodziankę do pieluszki. Zmusiła mnie tym samym do przetestowania przewijaka w miniaturowej kabinie toaletowej. Zajęło mi to dwa razy więcej czasu niż zazwyczaj, ale udało się. Przewijak tam jest twardy i śliski, więc jedną ręką trzeba trzymać dziecko, żeby nie spadło. Laura się tam w ogóle ledwo zmieściła, więc chyba miałabym problem z przebraniem dwulatka, który byłby na pewno jeszcze bardziej ruchliwy. Jeśli więc nie musicie przewijać dziecka na gwałt to nie polecam kabin w samolocie. Ale jak jest "2" no to trudno pozwolić dziecku tak podróżować.
Podsumowując podróż i przede wszystkim pobyt na wyspach brytyjskich wspominam bardzo dobrze. Chciałabym to powtórzyć jak najszybciej, ale jak będzie, tego jeszcze nie wiem.
Jest na pewno sporo szczegółów, które pominęłam, a post i tak wydaję mi się już długi. W razie pytań, zainteresowanych odsyłam do komentowania.
Tatuś stwierdził, że byłam bardzo zdziwiona tym lotem |
Pozdrawiamy i życzymy Szczęśliwego Nowego Roku Wam wszystkim, w razie jakbyśmy się nie spisali :*